niedziela, 9 grudnia 2012

Błękitnego Jaka™ przygotowanie do boju



Pogoda skłoniła mnie, żeby wreszcie założyć koła do Jaka™. Koła były serwisowane w firmie Wygodny Rower, co jest istotne dla tego wpisu, więc troszkę historii.

Oddałem je do serwisowania w punkcie przy Ostrzyckiej w czerwcu bodajże. Terminy to zawsze mieli odległe, ale nie spieszyło mi się, do zimy jeszcze daleko, a tylko oni w okolicach, które często odwiedzam, chcieli w ogóle serwisować dynamopiastę. Jakoś chyba w sierpniu zadzwonili, że likwidują ten punkt (szkoda, blisko domu), ale koła jeszcze niezrobione i gdzie bym chciał je odebrać, jak już zrobią. Wybrałem Smolną, w sumie też po drodze z roboty, tylko już trzeba rowerem, a nie piechotą. Wpadłem za jakiś czas, okazało się, że koła są na Stawkach. Poprosiłem grzecznie, żeby dostarczyli jednak na Smolną i dwa tygodnie później odebrałem. Sprawdziłem tylko, czy nie skręcili przedniego tak, jak rok wcześniej (wtyczką od dynamo w dół), przyczepiłem do bagażnika (nawet dostałem starą dętkę, kiedy okazało się, że dwa paski z rzepami to za mało, żeby je porządnie przymocować), zawiozłem do domu, wsadziłem do komórki i czekałem, aż będę mieć trochę czasu, żeby je założyć.

Czasu oczywiście nie było, dopóki mnie śnieg nie zmobilizował. A raczej sól, szkoda mi napędu w Garym, żeby jeździć przy tej ilości soli, jaką sypią w stolycy. Łońskiego roku w większej kałuży znaleziono wiosną ławicę śledzi, wierzcie lub nie. W czwartek w paru miejscach widziałem sól na chodnikach, a wieczorem widziałem już asfalt biały od soli, nie od śniegu.

W międzyczasie wymyśliłem, że wymienię też klamki hamulcowe i nawet zdobyłem odpowiednie po znajomości w bardzo umiarkowanej cenie dwóch Żubrów.

Nadejszła wekopomna chwiła, wsadziłem rower na stojak i zacząłem od tych klamek. Dzięki wrodzonej zmyślności i WD40 udało mi się wszystko zdjąć i założyć z powrotem, wstępne testy na sucho wskazują, że wymiana klamek była posunięciem ze wszech miar słusznym, ale ostateczny test odbędzie się na zjeździe do korpogarażu, albowiem tam właśnie, zatrzymawszy się na futrynie bramy garażowej, przekonałem się uprzednio, że albo hamulce da się zdjąć bez odkręcania linki, albo hamulce będą działać tak, jak trzeba, ale tak je wyregulować, żeby mieć jedno i drugie, to tylko w Erze. Pożyjemy, zobaczymy.

Z przednim kołem też specjalnych kłopotów nie miałem, i hamulec dało się podłączyć zgodnie z planem, i nawet dynamo zadziałało od pierwszego kopa (tylko tylna lampa znowu nie świeci, pewnie ten drucik, co zwykle trzeba będzie ponownie podłączyć... jak zwykle).

Za to w trakcie zakładania tylnego naciąłem się na drobny problem - za cholerę nie mogłem wpasować w haki tych podkładek, które zapobiegają obracaniu się osi w hakach. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie, okazało się... że po obu stronach jest prawa podkładka. Musi chłopakom z firmy Wygodny Rower zaginęła moja lewa podkładka i dali swoją, tylko przez pomyłkę - prawą. Trochę ich tłumaczy fakt, że nie zakładali koła na rower, więc trudniej im się było połapać w pomyłce. Ale efekt jest taki, że zamiast jutro jechać do roboty rowerem, pojadę autobusem na Smolną po właściwa podkładkę. A kiedy rower poskładam - nie wiem, bo wprawdzie podłączyłem w tylnym kole przerzutkę i hamulec, ale został jeszcze łańcuch, który być może trzeba będzie o jedną parę oczek skrócić (stary zardzewiał), i zabezpieczyć przed solą (oprócz Chainglidera zamierzam jeszcze napchać towotu). No i ta tylna lampa, bez niej na ulice nie wyjadę. Może się zepnę we wtorek rano...

czwartek, 11 października 2012

Hamulcem se zmienił... i te, no, pedały.

W sumie, to tym razem epickich walk nie było, zarówno klocki, jak i pedały mam już przećwiczone, owijkę też poprawiam regularnie (co znaczy, że nie umiem jej zawinąć porządnie, wiem...).

Chciałem to robić w weekend, ale jak mi się brama garażowa nie chciała otworzyć, to uznałem to za Znak, żeby zabrać rower do mieszkania i w końcu poprawić ustawienie hamulców, bo jakoś coraz słabiej hamują.

Okazało się, że klocki to już najwyższy czas wymienić, jeszcze trochę i by się chyba samoistnie rozpadły ;)


Ta cienizna na obrazku to resztki jakiegoś bardziej markowego klocka (nie pamiętam, wiem, że nie Kool-stop, ale też pogodoodporny czerwony). To grubsze jest chińszczyzną za 9zł o ile dobrze pamiętam, pod marką Stop'n'Go (aka S'n'G) z klockiem w Trzech Kolorach Sraczki - ale hamuje w każdą pogodę równie dobrze jak czerwone koolstopy (miałem raz) i lepiej niż pogodoodporne klocki Meridy (też w trzech kolorach, ale ładniejszych), nie piszcząc przy tym, jak te koolstopy (i nie tylko ja Dwiema Lewymi Rękami™ nie umiałem ich ustawić tak, żeby nie piszczały, Marceli też na tym poległ ;) ). Odkryłem je parę lat temu, nie zawsze da się je kupić, ale ostatnio wypatrzyłem na Popularnym Serwisie Aukcyjnym i kupiłem trzy pary.Dalej pedały. Dotychczasowe ubijaki SL były podejrzane o chroboty (wcześniej podejrzewałem suport, ale u Marcela stwierdzili że jest śliczny i gładki jak pupcia niemowlaka). Teraz mam drugą parę, to może szarpnę się na próbę samodzielnego przeserwisowania tych SL - stay tuned i trzymajcie kciuki.
Nowe ubijaki są już z nowej generacji - zamiast C jest 2, zamiast SL jest 3, a zamiast wszystkich Ti jest 11 (i nie wiem, jak się mają jakościowo do starszych odpowiedników - się zobaczy...). Skoro są nowe, to postawiłem nowy przy starym:


Trochę nieostro wyszło (no co, komórką pstrykałem i jeszcze upaprany byłem), ale widać, że o ile wymiary pedałów się ogólnie nie zmieniły, to nowe mają zatrzask jakieś 2mm bliżej korby. Nie sądzę, żeby mi to robiło wielką różnicę, zresztą przejechałem się w nich już w ramach sprawdzania, jak wyregulowałem hamulce.
Natomiast z pewną taką nieśmiałością patrzę na nowe bloki:

Mam dziwne wrażenie, że ten cieniutki kawałek blaszki z boku uda mi się zerwać na jakimś podjeździe, jeśli nie przy wkręcaniu bloków w buty. Na razie nie zmieniałem, ale niedługo będę musiał, bo stare bloki lada moment zaczną wyskakiwać z zatrzasków.

sobota, 22 września 2012

Dętka na hamulcu jak skarpeta na stopie...


...wiem, zła poezja.

Tyle, że to niemal dokumentalny opis tego, co się córce przydarzyło. Zadzwoniła, jak wychodziłem z roboty,  że coś jej się w koło stało, więc przypięła rower do jakiegoś znaku koło domu koleżanki i trzeba go będzie jakoś do domu dostarczyć. I coś o dętce zaplątanej w szprychy. Trochę się zdziwiłem, ale nie przejąłem się specjalnie i spokojnie pojechałem do Sulejówka.

Po powrocie (i obiedzie) wziąłem psa, tylne koło od Jaka™ (bo dopytałem, że tylne się zblokowało) zawiesiłem sobie na ramieniu za pomocą walającego się na wieszaku paska po jakiejś torebce i poszedłem szukać roweru. Znalazłem (nie od razu, musiałem zadzwonić do domu po dodatkowe wyjaśnienia, gdzie dokładnie ten znak jest - ale w końcu...) i moim oczom ukazał się obraz taki: dętka rzeczywiście wplątana nie tylko w szprychy, ale też w łańcuch i zębatkę, opona zrzucona z obręczy. I co dziwniejsze, nie mogłem tej dętki wyplątać, bo czegoś się trzymała, jakby do klocka hamulcowego się przykleiło, czy ki czort...

Przeciąłem dętkę z obu stron hamulca i z obu stron zaworu, odpinam szybkozamykacz... Kurde, zupełnie zapomniałem, że ten rower ma szybkozamykacz na przednim kole, a na tylnym - nakrętki. I nie wziąłem klucza w związku z tym. No, ale w końcu od czego są rodzice tej koleżanki obok, prawda? Odwiedziłem, z braku klucza piętnastki wziąłem szwedzki i wróciłem do roweru (czekał na mnie przypięty z powrotem do znaku, razem z przytarganym przeze mnie kołem). Zdjąłem koło, oglądam ten hamulec z kawałkiem dętki - a ona nie jest przyklejona, tylko naciągnięta na klocek, jak skarpeta. Jak ona to zrobiła?

Teorie są dwie. Klocek był przekręcony na osi, czyli albo coś jej wpadło na ten klocek, szarpnęło go do góry, klocek zepchnął oponę z obręczy, dętka wylazła i wbiła się na klocek i dalej - wiadomo; albo wprost przeciwnie - opona czort wie czemu zlazła z obręczy, dętka wylazła, złapała klocek i go przekręciła...

Skłaniam się raczej ku teorii pierwszej, ale cholera wie, akurat ta opona na tę obręcz daje się założyć bez narzędzi, może ona troszkę za luźno siedzi... Przekonamy się, jak koło znowu założę - jeśli problem się powtórzy, to źle się skłaniałem :D

Tak czy owak, założyłem drugie koło, znowu zapiąłem rower, razem z dodatkowym kołem, do znaku, poszedłem oddać klucz i wróciłem. Koło na pasek, pasek na ramię, rower za fajkę w garść i w stronę domu. Ale bardzo szybko przyszło mi do głowy, że po co ja targam koło na ramieniu, skoro prowadzę rower, prawda? Chińczycy potrafią do roweru lodówkę przymocować, to ja dodatkowego koła nie dam rady? Po chwili kombinacji, koło wylądowało oparte o pedał, paskiem zapiąłem je w dwóch miejscach do górnej rury, dodatkowo wyciągnąłem z kieszeni taki pasek odblaskowy na nogawkę i zapiąłem nim koło w trzecim miejscu do rury dolnej. Nawet elegancko wyszło, budziło skojarzenia z takim starym samochodem z zapasowym kołem na błotniku mocowanym :D

Przynajmniej pies na tym zyskał, takie długie spacery to on uwielbia.

A w ogóle, to okazało się, że Młoda to miała tę przygodę już rano, jak na coś tam przed lekcjami do szkoły się spieszyła. To zapięła rower i poszła piechotą, już niedaleko było. Przytomne dziecko, nie powiem...

niedziela, 6 maja 2012

Śrubka. Niecała.

Nieszczęście się w sobotę zdarzyło. Coś tam w rowerze pojękiwało i po krótkich oględzinach stwierdziłem, że poluzowała się śrubka mocująca bagażnik i tylny błotnik do ramy. Do celu kilometr z hakiem, nie jadę sam, to na miejscu dokręcę - pomyślałem i pojechałem dalej. Niestety, przy próbie dokręcenia zorientowałem się, że "niedasię", bo śrubka się zgięła. Być może mocowanie błotnika bliżej ramy, niż bagażnik, nie było najlepszym pomysłem. No to spróbowałem odkręcić śrubkę i wkręcić jakąś od bidonu - bez uchwytu na bidon się pojedzie, a sakwy na bagażniku latającym z jednej strony lepiej nie wozić. Aliści, śrubka odmówiła wyjścia z ramy i przy próbie odkręcania najzwyczajniej w świecie się urwała:


No to w niedzielę podjąłem działania w celu wydobycia śrubki i przymocowania przynajmniej błotnika.

Jako że śrubka trochę wystaje, zacząłem od standardowego zestawu naprawczego:


Od razu jednak dało się zauważyć, że wystające dookoła elementy zostawiają bardzo mało miejsca na ruch piłą. Cóż, w takim razie postanowiłem po raz pierwszy w życiu naprawiać rower wiertarką. Z braku żyłki hazardowej, wybrałem ręczną wiertarkę po dziadku:



Co tu kryć - okazało się to kolejnym błędem. Może by się i udało, gdybym miał możliwość rower solidnie umocować ze śrubką skierowaną pionowo. A może i nie - powierzchnia ułamana w końcu gładka nie jest... W każdym razie, mimo usilnych starań wiertło "spływało" konsekwentnie w jednym kierunku. 

Po kilkukrotnym podrapaniu się w głowę i przeszukaniu skrzynki z narzędziami, na jej dnie odkryłem... pilnik! Pilnikiem udało się naciąć śrubkę trochę (nie żebym trafił przez środek śrubki...), a jak już miałem wyrobione nacięcie, pozwoliłem sobie na ostrożne użycie piły.

Nawet udało mi się nie uszkodzić przy tym ramy. Tym niemniej, resztki śruby przy nacięciu nie były wystarczająco mocne, żeby ją śrubokrętem wykręcić. Znowu - gdyby rama była w solidnym imadle, to może...

Tak czy owak - końcowy efekt jest taki, że jutro, zamiast sobie od rana pojeździć, muszę najpierw udać się do fachowców...

środa, 1 lutego 2012

Mała kapitulacja

Nie dałem rady odkręcić tego hamulca i obrócić go względem osi. nie miałem czym złapać tej bardzo płaskiej nakrętki, umieszczonej w zagłębieniu obudowy hamulca.

Oprócz tego, łańcuch jakoś dzwonił, obejrzałem dokładniej i stwierdziłem, że jest przekoszony. Poprosiłem precla o radę i, jak to na grupie, dostałem kilka. Najbardziej spodobała mi się ta z przeniesieniem zębatki na drugą stronę uchwytów na korbie, ale też okazało się, że nie jestem w stanie tych śrub rozkręcić (bo nie były obliczone dla korby z jedną tylko zębatką i wystające z nakrętki końce śrub uniemożliwiały zablokowanie nakrętki śrubokrętem zgodnie z wizją projektanta).

A że serwis, który mi krzywo skręcił przednie koło nadal miał na drzwiach "w dniu dzisiejszym nieczynne, przepraszamy", udałem się z problemem do niezawodnego Marcela. I ono mi we dwóch i hamulec obrócili, jak trzeba, i zębatkę na korbie przełożyli (linia łańcucha wyszła idealna), i jeszcze dodatkowo zaczepili przedni hamulec do koła. Tylko koła nie przykręcili, bo... nakrętek nie zabrałem. Koło oczywiście przy wsadzaniu całości do samochodu spróbowało odpaść, ale nic to. Nie dałem mu.

Po powrocie rower do końca poskładałem. Przedni hamulec trzeba było jeszcze podciągnąć, żeby porządnie hamował. Jak mi go Arek rok temu odpuścił na tyle, żeby dało się zdjąć koło bez odkręcania linki hamulca (jak sobie to Shimano wyobraża), to hamował tak słabo, że na zjeździe do korpogarażu nie dałem rady zatrzymać roweru i stanąłem dopiero na framudze bramy (specjalnie celowałem, sama brama mogłaby nie wytrzymać uderzenia). Teraz też tak słabo hamował, ale to taki urok, bez przetestowania nie da się wyczuć, czy hamulec zatrzyma obciążony rower - na sucho na stojaku, to koło się zatrzymuje pięknie i wydaje się, że klamka to w połowie ruchu już zupełnie blokuje koło. A potem się okazuje, że w normalnej jeździe to żadnego hamowania nie ma.

I od poniedziałku jeżdżę. To znaczy, w poniedziałek pojechałem, potem światło zaczęło mi płatać figle, o czym można poczytać tu i tu. Ale we środę w zasadzie działało...

wtorek, 17 stycznia 2012

Przyćmiony sukces

Odebrałem w piątek przesmarowane przednie koło do  Jaka™ . Nie dałem rady w weekend, wczoraj w ogóle zasnąłem zaraz po powrocie z roboty, dziś wreszcie się wziąłem.

Zacząłem od tylnego koła, tego o teutońskiej konstrukcji. Skoro okazało się, że da się je odczepić bez rozkręcania czegokolwiek (niestety, już po odkręceniu linki hamulca się okazało), to przyczepić też się powinno dać, prawda?

Owszem, dało się. Tyle, że rozkładając to mocowanie mnie przewidziałem, że tyle czasu upłynie, zanim zacznę to składać. Poszukałem po internecie instrukcji składania tego zaczepu... Cholera, instrukcji jak rozebrać całą piastę na czynniki pierwsze znalazłem kilka, ale żadna nie obejmowała połączenia całości z linką od manetki. Cóż, pewnie wszyscy uznali to za oczywiste, spróbuję na czuja.

Pierwsze podejście zakończyło się sukcesem połowicznym już po kilkunastu próbach. To znaczy, w końcu ten pierścień, co to niby ma połączyć wszystko razem ("jeden, by wszystkie złączyć i przez zimę kręcić"), zaskoczył i nie odpadł. Tyle, że po założeniu koła stwierdziłem, że pierścień od linki, z tym mocującym do spółki, siedzą na osi krzywo jakoś i to chyba nie tak powinno wyglądać. No to zdjąłem... Drugie podejście zakończyło się sukcesem pełnym, też po kilkunastu próbach. Nadal nie kapuję, co o co tam właściwie zaczepia, nie zmienia to jednak faktu, że linka do piasty podłączona i nawet biegi zmienia. Czyli umiem to odłączyć i podłączyć i nie będę musiał w razie zmiany dętki robić tego bez odłączania koła od roweru (tak, zmieniałem tak raz dętkę...).

To teraz hamulec. Sprawa jeszcze prostsza, strzałki pokazują, jak to się rozłącza (choć zobaczyłem je dopiero przy trzecim zdejmowaniu koła, wiosną, wcześniej byłem przekonany, ze trzeba poluzować i wyciągnąć linkę, a strzałek nie widziałem, bo oświetlenie w przedpokoju słabe...). Trzeba tylko zrobić na odwrót i TADAAA! Yyy... tylko czemu tej linki jakby za dużo? A, no przecież ja te strzałki zauważyłem dopiero, jak już ją poluzowałem, czyli teraz trzeba naciągnąć i nie popełniać tego błędu w przyszłości. No to naciągnąłem.

Ustawianie i dokręcanie koła zostawiłem sobie na później, najpierw założę przednie, odrestauruję wtyczkę do dynamopiasty, co ją wiosną urwałem z kabla. Łańcuch też założę później, i mocowanie hamulca do ramy na końcu, bo przecież najpierw trzeba koło ustawić, a potem wszystko podokręcać na sztywno.

No to zakładam przednie koło. W sumie, prosta czynność w porównaniu, jeśli pominąć to, że przy przednim hamulcu TRZEBA było odkręcić linkę. Znaczy, producent uważa inaczej i nawet Arek pokazał mi, jak to się  rozpina i zapina, tylko potem szybko do niego wróciłem, bo rower hamował tak słabo, że nie dałem rady go zatrzymać przed bramą na zjeździe do korpogarażu i musiałem przywalić (lekko na szczęście) w tejże bramy framugę, żeby się zatrzymać. A jak się linkę podciągnęło bardziej, to już była za krótka, żeby dało się hamulec rozpiąć...

Ale nawet nie doszedłem do naciągania tej linki. okazało się, że serwis chyba trochę inaczej t piastę skręcił, niż była, bo jak wylot hamulca jest do góry, to złącze dynamopiasty jest w dół. Jestem prawie pewien, że poprzednio było do przodu bądź do tyłu - w każdym razie pod kątem ca 90 stopni do wylotu hamulca, a nie 180. Postanowiłem tylko restaurować wtyczkę, a koło jutro zanieść do serwisu z reklamacją.

Wtyczkę odrestaurować się udało. Podpowiedź dla wszystkich Dwuleworęcznych: nie bawcie się w sprawdzanie miernikiem, gdzie który kabel podłączyć. Najprościej jest wetknąć końce kabla za blaszki złączki dynamopiasty, zakręcić porządnie kołem i sprawdzić, czy lampka świeci. Jak nie świeci, sprawdzić, czy włączona. Włączyć. Zakręcić porządnie kołem. Jak dalej nie świeci, zamienić kabelki i czynności powtórzyć. Przy montowaniu wtyczki bardzo starać się nie zamienić tych kabelków z powrotem - mi się prawie udało mimo niezłej wyobraźni przestrzennej.

No, to skoro z przednim kołem tak szybko poszło, wracam do tylnego. Co to ja miałem? A, łańcuch. Łańcuch trzeba najpierw skrócić ze 114 oczek do 100, bo nie mam zewnętrznej przerzutki z napinaczem. Że do stu to wiem, bo policzyłem oczka w starym łańcuchu. Na wszelki wypadek sprawdziłem, że nowy ma 114 (bo widziałem gdzieś takie, co miały 112 i 116) - zgadza się. Czyli siedem par oczek trzeba odkuć, dobrze liczę? Dobrze liczę. Łańcuch ze złączką, to wystarczy raz rozkuć i hajda. Co też uczyniłem, łańcuch na zębatki nałożyłem i spiąłem. Cofnąłem koło, ile się dało, dokręciłem od strony łańcucha, naprostowałem koło, dokręciłem z drugiej strony, łańcuch trochę luźny... Niby spadać nie powinien, , ale przecież on się jeszcze rozciągnie, tak jak poprzedniej zimy. A tu koło opiera ośką o dna haków i szoruje oponą po końcu błotnika. I jeszcze jest luz na łańcuchu.

No to skrócę o jedną parkę. Ośka na pewno nie wyjdzie od tego z haka. Na pewno.

Ośka nie wyszła, ale podkładka ma taki haczyk, dzięki któremu zapobiega obracaniu się ośki w haku ramy (niezbędne przy wewnętrznej przerzutce). No i ten haczyk z jednej strony tak właściwie to wylazł. A jak wylazł, to już nie zapobiega obracaniu ośki. A to niezbędne przy wewnętrznej przerzutce... Ale, to mniejszy problem na szczęście. Wylazł do przodu, to się podkładkę obróci i haczyk wsadzi w hak ramy za ośką. Da się? Dało się. Uff. Teraz tylko jeszcze naprostować i podokręcać koło.

Co tam jeszcze zostało? Aaaa, dokręcić ramię hamulca do ramy. Biorę mocowanie z pudełka, do którego przezornie wszystko wiosną odłożyłem, zakładam... ni cholery dziurka w mocowaniu nie pokrywa się z dziurką w ramieniu hamulca. Czyli trzeba... znowu odkręcić koło, spasować te dziurki, a potem naprostować i dokręcić koło - po raz trzeci dziś.

I to w zasadzie tyle, co mogę dziś zrobić, trochę czasu zostało, to jeszcze ten łańcuch nasmaruję i założę osłonę. I zobaczę, co tam dolega rowerowi żony, bo zgłaszała jakieś problemy z przerzutką. Tylko osłona i klucz do żony roweru zostały na górze, nie przewidziałem, że zakładanie przedniego koła mi odpadnie i prąd uda mi się podłączyć bez żadnych przygód. Żeby pójść na górę, musiałbym cały warsztat zwinąć ze wspólnego garażu, a nie chce mi się... Telefon na górę, wytłumaczyłem Młodemu, gdzie jest osłona (w łazience koło pralki) i skąd wziąć kluczyki do rowerów, niech przyniesie. Ja w tym czasie nasmaruję łańcuch na grubo, za radą precla. W końcu, w pełnej osłonie nadmiar smaru na łańcuchu nie szkodzi, sprawdzili, warto skorzystać z cudzych doświadczeń.

Młody przyszedł, przyniósł pół osłony (a konkretnie: pół przodu i pół tyłu) i spytał, co jeszcze miał przynieść.

KLUCZYKI!!!! I drugie pół osłony, wygląda tak a tak. Poszedł, wrócił z kluczykami i komunikatem, że żadnych więcej kawałków osłony w łazience nima. No to powiedziałem mu, żeby czekał przy tym warsztacie i polazłem na górę. Rzeczywiście - nima. Żona, odpytana na okoliczność, stwierdziła, że jakiś "kawałek połamanego plastiku" mogła wywalić, bo już patrzeć na niego w łazience nie mogła (leżał utknięty pod bidetem, przy pralce, za stertą szmat). Uświadomiłem ją, ile kosztował "kawałek połamanego plastiku" i że szorowałem go dwie godziny... I zaraz zamówię nowy. tylko ten łańcuch nasmarowany został bez osłony, zobaczymy, może nie zdąży się w garażu usyfić na tyle, żebym musiał to wszystko wyczyścić i smarować ponownie...

BTW, żony rowerowi nic nie dolegało.